piątek, 24 lipca 2015

Recenzja "Portretu damy" w Teatrze "Wybrzeże"




Plakat spektaklu "Portret damy" w Teatrze "Wybrzeże" w Gdańsku



"Lata 70-te XIX wieku. Do wybrzeży wiktoriańskiej Anglii przybija statek z Nowego Jorku, a na jego pokładzie - Isabela Archer, młoda Amerykanka o wyjątkowej urodzie i nie mniej wyjątkowym charakterze. Zafascynowana europejską kulturą, wkrótce sama zacznie wzbudzać fascynację dwóch angielskich dżentelmenów. Sprawy dodatkowo skomplikują się, gdy w ślad za nią ruszy jej amerykański wielbiciel. Wbrew swoim oczekiwaniom, niezależna dotychczas Isabela, w małżeństwie z jednym z adorujących ją mężczyzn zacznie upatrywać swojego przeznaczenia. Czy jednak jej wybór okaże się słuszny?"


   Tak opis spektaklu zaczyna Teatr "Wybrzeże" na swojej stronie internetowej.  Tu się w 

   sumie wszystko zgadza, bo tak było. Jest wiktoriańska Anglia, jest i wiele miast europejskich. Ale sam spektakl zaczyna się w dość niespodziewany sposób.
 

Spektakl "Portret damy" na podstawie powieści Henry'ego Jamesa w reżyserii Eweliny Marciniak

Otóż spektakl zaczyna się od śpiewu Katarzyny Dałek, czyli głównej bohaterki Isabeli Archer, po... niemiecku! To już był lekki szok. Jednak w pierwszej części siedziałam w drugim rzędzie, więc jak na dłoni widziałam, że aktorka patrzy na kartki z nutami bodajże. Oczywiście tak miało być, co mimo wszystko nie zmienia tego, że mój odbiór był dość dziwny. I było tak być może dlatego, że przez co najmniej pierwsze pół godziny nie byłam w stanie "wgryźć się" w akcję. Po prostu nie czułam tego, co dzieje się na scenie, a to raczej w konsekwencji tego, że na scenie działo się non stop i dużo.
 
Po jakimś czasie było już lepiej. Poczułam rytm całej sprawy, więc i odbiór stał się lepszy. I tu nie mogę zapomnieć o obsadzie, bo jest chyba kluczowa. Najpierw pozytywy? Tak chyba będzie lepiej. A więc zacznę od mojego ulubionego aktora młodszego pokolenia w "Wybrzeżu", czyli od Michała Jarosa, który w "Portrecie damy" gra Ralfh'a Touchett' a, a poza grą jest tu asystentem reżysera. Jaros ściągnął moją uwagę w "Broniewskim" i cały czas ją trzyma. Ma w sobie tzw. "to coś", czego nie umiem zdefiniować. Świetny aktor i kropka.

I wyróżniały się tu szczególnie dwie kobiety. Agata Bykowska grająca Annę Monyleux i siostrę zakonną, która zauroczyła moje towarzyszki jedną ze swoich kwestii, praktycznie chwilowym monologiem, w którym zmieniała emocje i tonację mówienia. Nawet padł pomysł wykorzystania tego na egzaminach do PWST, więc to już o czymś świadczy. Wśród zainteresowanej młodzieży zostało to docenione.
Drugą panią jest Katarzyna Z. Michalska (talent ma we krwi, bardzo to lubię!), która zagrała przyjaciółkę głównej bohaterki, czyli Henriettę Stackpole. Nie umiem określić, co tutaj zaważyło na takim odbiorze. Aktorka po prostu dobrze gra.
 
Sylwia Weber - Góra jako Madame Serena Merle, Katarzyna Dałek jako Isabela Archer i Marek Tynda jako Gilbert Osmond. Fotografia zaczerpnięta ze strony Teatru "Wybrzeże".
A teraz przejdźmy do tego, co wzbudziło moje rozczarowanie. Przede wszystkim główna rola z uwagi na jej tonacyjne (jeśli tak można powiedzieć) wykonanie. Pani Dałek używała głosu ciągle tak samo (może z małymi wyjątkami). Brzmienie nudziło się i później nawet irytowało.

Teraz nie tyle o grze, co o pewnej scenie. Nic nie mam przeciwko nagości, o ile znajduje ona swoje uzasadnienie. Tu nie czułam, żeby tak warunek był spełniony. W dodatku to poczucie się wzmogło ze względu na aktorkę, która w stroju Ewy weszła na scenę. Sylwia Weber - Góra, którą już widziałam w nieco mniej odkrytej roli w (świetnych!) "Czarownicach z Salem", wtedy mnie nie oburzyła czy nie zniechęciła. Jednak, jeśli widzę tę samą aktorkę znów nago, trochę staje mi się to podejrzane. Nagość dla nagości?

TO, CO SKRADŁO MI SERCE!

Nie pamiętam dokładnie tej sceny. Jednak w czerwonym wianku widzicie bardzo zdolną kobietę o imieniu Basia i nazwisku Derlak. Polecam stokrotnie!
Fotografia ze strony internetowej Teatru "Wybrzeże".
Ale teraz przejdę do tego za co, mimo tego wszystkiego, poleciłabym ten spektakl. A więc scenografia, kostiumy i reżyseria światła w wykonaniu Katarzyny Borkowskiej. Raj dla oczu i duszy! W szczególności gra światła. Za to wielkie ukłony!

I moja wisienka na torcie i nowa miłość! "CHŁOPCY KONTRA BASIA"! Nawet tylko dla poznania tego zespołu warto było obejrzeć "Portret damy". Niestety soundtrack'u nigdzie nie ma. Ale nad tym "Wybrzeże" powinno pomyśleć! Koniecznie. Niżej macie próbki talentu i pięknego wykorzystania motywów ludowych i piękne teledyski. Chyba tak, jak wszystko, czego zespół się ima.

https://www.youtube.com/watch?v=EXPZzdv6pFc

https://www.youtube.com/watch?v=TjAtzbZT304

Elementami, które jeszcze trochę polepszyły mój odbiór była zabawa ze scenografią wyobrażoną. To może ze względu na warsztaty. :)

A więc, co mogę na koniec powiedzieć najogólniej o fabule (przecież nie streszczę jej całej!)? Opowieść o fatum, feminizmie, o tym, jak nasze plany i ideały weryfikuje życie i nasze błędne decyzje. Bohaterka tego doświadcza. I akurat naiwność mnie irytowała, co świadczy o tym, że z biegiem czasu angażowałam uwagę i akcję trochę nagryzłam.
 
Jednak, jeśli mam Wam powiedzieć stanowcze TAK lub NIE, to nie umiem.
 
 

~ Stefa


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz